Pozostaje tylko narastające poczucie zażenowania, wynikające z obcowania z rodzajowym aktorstwem, estetycznym niedbalstwem, panującą na scenie prowizorką i zdumiewającą nijakością bijącą od całej inscenizacji - o "Ślubie" w reż. Waldemara Modestowicza w Teatrze Polskim w Szczecinie pisze Dominika Lutobarska z Nowej Siły Krytycznej.
O "Ślubie" Gombrowicza mówi się, że trudny, że stanowi wyzwanie zarówno dla reżysera, aktorów jak i widzów spektaklu, że aby "Ślub" zrobić, trzeba mieć pomysł. A kiedy o pomysł oryginalny i nietrywialny trudno - wówczas najłatwiej zasłonić się frazą w stylu "pragnę dochować wierności tekstowi Gombrowicza", "nie chcę nic popsuć w tak wybitnym tekście". I za takimi właśnie sformułowaniami chowa się reżyser szczecińskiej inscenizacji, który w swoim spektaklu nie zaryzykował żadnej, choćby najbardziej oczywistej interpretacji dramatu. Czy nie wykorzystując potencjału zapisanego w dramacie Gombrowicza dochowuje się wierności tekstowi? Czy rezygnacja ze wszystkich możliwości interpretacji, które otwierają się przed czytelnikiem i zredukowanie ich do prostego opisu, zwykłego bryku ze "Ślubu" nie jest "zepsuciem tekstu"? To uproszczenie, które ośmiesza teatr i podważa sensowność przenoszenia na scenę wielkich tekstów. Brak oryginalnych