Była nią właściwie zawsze, przez całe 50 lat, które upłynęły niedawno od jej scenicznego debiutu. I jako gwiazda Teatru Polskiego, i jako żona premiera, wówczas, kiedy pojawiała się na scenie jako Maria Stuart, Elżbieta, Balladyna, Kleopatra, Lady Makbet, Lady Milford, Diana de Belflor, Szimena czy Izabela Łącka. I wtedy, gdy - ku powszechnemu zaskoczeniu - królowała w krakowskich pieleszach rodziny Dulskich, w willi pani Warren, lub tylko w sercu starego eksgenerała - jako przedwojenna primadonna w sztuce Abramowa Newerlego. Teraz dzierży berło dyktatorki wymyślonej krainy w tragikomedii Marii Jasnorzewskiej - Pawlikowskiej "Baba-Dziwo", wystawionej na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Nomen omen! Bo Nina Andrycz - o niej tu bowiem, mowa - stanowi w rzeczy samej niezwykłe dziwo sceny polskiej. To prawdziwe cudo aktorskie, wielka, niezniszczalna przez czas indywidualność sceniczna, której pojawienie się w nowej władczej roli zawsze wzbudza sensację i zni
Tytuł oryginalny
First Lady
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 24