Dziwna była stanisławowska epoka, w której przy haku pękających ścian Rzeczypospolitej urodziła się Konstytucja Majowa a nad potopem sarmatyzmu i krewkiej ciemnoty gołębice kultury uniosły się tak wysoko, iż dojrzały, gdzie zielenią się liście oliwne jako nadzieja ocalenia narodu. Historycy twierdzą, iż szczęściem dla upadającej Polski był geniusz jej politycznego testamentu: Konstytucja i Powstanie Kościuszkowskie. Równie zbawczy i potężny był wybuch twórczości genialnych artystów. Wprost paradoksalne kontrasty: lekkość życia, i bezbrzeżna pracowitość, uciechy i głębia myśli, rozwiązłość i twórcza asceza. Czyżby istotnie ogień mógł się łączyć z wodą? Niewątpliwie nasza powierzchowna i uczuciowa historia literatury zakłamała tę epokę. Kiedy p. dr Władysław Guenther w prelekcji poprzedzającej emigracyjne przedstawienie "Fircyka w zalotach" Franciszka Zabłockiego roztaczał przed publicznością obraz epoki, w której podo
Tytuł oryginalny
"FIRCYK W ZALOTACH"
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Niedzielna