Zadziwiać może, by tak rzec, krańcowa bezinteresowność tego spektaklu: skomplikowane technicznie, wyczerpujące widowisko, w którym nie chodzi absolutnie o nic. Ot, kaprys Andrzeja Strzeleckiego: udowodnić, że można znaleźć teatralne ekwiwalenty technik filmowych: zbliżeń, przenikań, miksowania ujęć etc. W pięćdziesięciominutowej aktówce jest sporo dobrych gagów i nie ma zbyt wiele czasu do namysłu, niemniej natrętnej myśli, czy aby nakład sił nie stoi w rażącej dysproporcji z piankowością efektu, nie sposób łatwo odpędzić.
Tytuł oryginalny
Film
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 26