Trochę wstyd wyznać, ale jak szczerość, to szczerość do końca, nawet za cenę bezceremonialnej spowiedzi z najciemniejszego erotycznego czynu mego. Otóż, proszę księdza, dnia 12 lutego roku pańskiego 2000, gdzieś w okolicach godziny 23, ocknąłem się w sytuacji niedwuznacznej, ściślej - leżałem, proszę księdza, na mej dorodnej roślinie doniczkowej, na fikusie beniamina mianowicie. Moja zazwyczaj stoicko spokojna Małgorzata szarpała mnie za włosy, na usta wystąpiła jej czarna piana mordu, a w zwierzęcym skowycie wibrowały furie sine jak stary topielec. Puść ją, ty ciemny zboczeńcu! Bydlęce łapy precz od fikusa beniamina, którego ja tyle podlewałam, a którego ty tak hańbiąco podziurawiłeś! I rzeczywiście - w trzęsącej się garści trzymałem ociekający sokami widelec, fikus beniamina zaś był jednym wielkim sitem. Taka jest prawda, proszę księdza. Ale prawda jest, niestety, również taka, że jak doszedłem do siebie całkowici
Tytuł oryginalny
Fikus beniamina
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 38