Marek Fiedor jest typem artysty samotnika. Nie był i pewnie nie będzie dyrektorem teatru. Nigdy nie pasował do "młodszych zdolniejszych". Nie pisał manifestów generacyjnych i nie szokował obyczajowo. Nosi okulary, sweter, dżinsową kurtkę. Żona aktorka, nieletnia córka. Nie da się z niego zrobić medialnej gwiazdy.
Rzadkość: reżyser wyłącznie teatralny. Od zawsze osobny, poza prądami i modami. Etatowy kolekcjoner nagród reżyserskich. "Matka Joanna od Aniołów" wygrała w ostatnich latach kilka prestiżowych festiwali z rzędu, a teraz w ministerialnym konkursie na wystawienie klasyki dostał nagrodę za reżyserię "Baala". Europejskie jury doceniło go na toruńskim Kontakcie. W styczniu otarł się o Paszport "Polityki", przegrał tylko z Kleczewską. Jest jednym z trzech kandydatów (obok Piotra Tomaszuka i szefa krakowskiej Łaźni Nowej Bartosza Szydłowskiego) do tegorocznej nagrody teatralnej TVP Kultura. 30 marca w poznańskim Polskim daje premierę najnowszego spektaklu "Wyszedł z domu" Tadeusza Różewicza. Fiedor, rocznik 1962, wchodził w świat reżyserii w najgorszym okresie swego życia. Był w dołku psychicznym jak cała jego generacja. W 1986 roku skończył teatrologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kto mógł, uciekał wtedy zaraz po studiach z szarej, pozbawionej