EN

11.02.2013 Wersja do druku

Festiwalomania

Jeśli festiwalowości nie wykończył kryzys, gdzie szukać pogromcy? Moim zdaniem może być to ten sam efekt, który pozwolił mu zaistnieć na szerszą skalę: nuda i przesyt tym, do czego się przyzwyczailiśmy. Produkowanie festiwalu za festiwalem, podobnie jak i każda długotrwała działalność, prowadzi do wypalenia - pisze Michał Miłosz Zieliński w kulturaenter.pl.

O tym, czy festiwalowość faktycznie stała się powszechną receptą na pobudzanie rozwoju życia kulturalnego chyba nie warto dyskutować. Większość Polaków, bez względu na zainteresowania, jednym tchem wymieni przynajmniej kilka nazw festiwali, od wielkich, komercyjnych wydarzeń typu Heineken Open'er Festival a na gminnych dożynkach kończąc. Ciekawszym jest natomiast źródło sukcesu tego zjawiska a także zabawa w odgadywanie jego przyszłości. Lekarstwo na marazm Festiwal nie jest zjawiskiem nowym ani specjalnie rewolucyjnym, dlatego też urodzaj nowych inicjatyw, jakiego doświadczamy mniej więcej od połowy lat 90. może wydać się nieco podejrzany. Co spowodowało, że obok imprez, których historia sięga czasów PRL'u, zaczęły wyrastać nowe, często konkurencyjne beniaminki? Z jednej strony - bez wątpienia jednym z motorów tego zjawiska była potrzeba nowości. O ile kraj zmieniał się zaskakująco szybko, o tyle sztandarowe imprezy stały w miejscu.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Szybki koniec festiwalu?

Źródło:

Materiał nadesłany

www.kulturaenter.pl

Autor:

Michał Miłosz Zieliński

Data:

11.02.2013

Festiwale