Nasza dyskusja o sytuacji w Starym Teatrze przybrała wymiar ogólnopolski. I szybko wyewoluowała w spór, którego moderatorzy nie myślą w ogóle o sztuce, bo w większości nie widzieli żadnej z ostatnich premier na deskach Starego. Protest grupy prawicowych działaczy, którzy zrobili rozróbę na widowni, przyniósł korzyść - tak jak przewidywaliśmy - głównie Janowi Klacie - pisze Marek Kręskawiec w edytorialu Dziennika Polskiego.
Dziś już prawie nikt nie rozmawia o tragicznym poziomie przedstawień w jego teatrze. "Dyskusja" toczy się wokół świętego oburzenia jednych na niemoralność Klaty i równie świętego oburzenia drugich za atak na swobodę twórczą "awangardowego" artysty. Klata chętnie korzysta z tej zbroi, przedstawiając się jako obrońca wolności, którego zaściankowi krakowscy mieszczanie wyzywają od Żydów i pedałów oraz grożą mu pobiciem. Wiele lat pracowałem jako dziennikarz śledczy, nieraz mi grożono, ale jakoś nigdy się z tego powodu publicznie nie żaliłem. Dla Klaty powinny mieć znaczenie nie głupawe e-maile, ale to, co o nim sądzą Anna Polony, Jerzy Trela oraz siedmioro aktorów, którzy zrezygnowali z prób do "Nie-Boskiej komedii". Nie sposób nie odnieść wrażenia, że walka polityczna wokół dyrekcji Klaty ujawniła kołtuński charakter tzw. salonów, zarówno tych z prawej, jak i z lewej strony. Bo tak naprawdę kołtuństwo nie jest kwestią pogląd�