Zielonogórski festiwal słynie z tego, że najlepsza zabawa rozgrywa się za kulisami, a naprawdę wystrzałowe kawały to te, które kabareciarze robią kolegom w realu, a nie na scenie - pisze Maja Sałwacka w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.
Na Festiwalu Kabaretu w Zielonej Górze występują takie gwiazdy jak Ani Mru Mru, Ireneusz Krosny czy Artur Andrus. I nic dziwnego, że aula uniwersytecka pęka w szwach i pęka ze śmiechu. Festiwal na dobre rozpoczął się już w środę. W auli Uniwersytetu przy ul. Podgórnej zasiadło około pół tysiąca widzów. Na scenę pierwszy wyszedł Leszek Jenek - niezapomniany Pinokio z "Bajek dla Potłuczonych" kultowego kabaretu "Potem". Nie kłamał, nos mu nie urósł. - Na takie spotkanie trzeba było się przygotować - ogolić, uczesać, wyrwać włosy z nosa - przywitał publiczność i zaprosił na 80 minut ćwiczenia mięśni brzucha. Na scenie pojawił się Kabaret Teatru Absurdu Żżżżż. "Reżyser" Władek Sikora - w czarnym surducie, białym szaliku i z fryzurą na późnego Elvisa Presleya - na scenę wprowadził bosą armię Napoleonów, Krzyżaków, prawdziwego faceta, który zdradza żonę i lubi pić wódkę (ale nie lubi jej zwracać), stado baranów, jednego bo