Festiwal to święto, które rządzi się swoimi prawami i ma też swoje obowiązki - o Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
W Polsce jest około 400 teatralnych festiwali, licząc wszystkie pomniejsze, także alternatywne wydarzenia. Jeśli przyjąć, że każdy z nich trwa minimum trzy dni, to codziennie coś się dzieje. Tak rzecz jasna nie jest, ale festiwalowa akceleracja powinna sprowokować pytanie o sens, cel i status wielu z nich. Festiwal to święto, które rządzi się swoimi prawami i ma też swoje obowiązki. Eksplozja myśli twórczej, konfrontacja poglądów, starcie zasad i racji, dyskusje o kształtach i formach we współczesnym teatrze. Czasem wygląda to jak bieg przez płotki - niby trudny i wyczerpujący, a jednak nad wyraz frapujący. Jeśli ktoś przyjechał w tym roku na Festiwal Gombrowiczowski do Radomia z takim wyobrażeniem, zawiódł się. Ani jednego wykładu (nie liczę wystąpienia prof. Eleonory Udalskiej, o którym informacja pojawiła się z jednodniowym wyprzedzeniem, co sprawiało wrażenie przypadku, a nie zaplanowanej prelekcji), ani jednej dyskusji, ani jednego sp