Bez wątpienia, spektakl "Hamletmaszyna" był jedną z najbardziej oczekiwanych imprez, o czym świadczy duża liczba widzów, która została po przedstawieniu na spotkaniu z jego twórcami, a ci nie dali na siebie długo czekać - o Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.
"Hamletmaszyna" Müllera zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym kończy się "Hamlet" Szekspira. Z życia bohaterów dramatu w inscenizacji Dymitra Gotscheffa pozostają jedynie groby. Płaskie bryły swoim kształtem przypominają domino, które poprzewracało się regularnie. Upadło jak pojawiające się w dramacie postaci Makbeta, Raskolnikowa czy Elektry. Biel klocków, ich marmurowy blask przypomina nam, że to "ruiny Europy", obiekty naznaczone okrucieństwem historii pomiędzy, którymi biega, pląsa Hamlet. Czasem do nich przemawia potulnym głosem, to znów jego barwa nasycona jest pogardą dla matki, ojczyma, zdrajców i wreszcie samego siebie. Często zabarwiana jest i ironią, bo czy jest coś bardziej ironicznego niż siąść na białej chusteczce na cmentarzysku pamięci i wejść w sytuację randki z Ofelią? Jej pojawienie się na scenie szybko burzy wcześniejsze spostrzeżenie. Rozlega się krzyk, którego tembr podbija siła mikrofonu. Zaczyna się spazmaty