Trwa come back jednej z najpopularniejszych sztuk międzywojennego dwudziestolecia: "Gałązki rozmarynu". Po Łodzi, która jeszcze w 1982 r. wyskoczyła z premierą - czym przerwała czterdziestotrzyletnią nieobecność tego utworu na naszych scenach - i wykorzystała do tego odważnego na owe czasy kroku intencje i wiatry poprzedniego sezonu - naprzód ruszyła się Warszawa, a zaraz potem, w parę dni zaledwie - Kraków. Może zresztą było odwrotnie - głowy za to nie dam. W Warszawie wystawił "Gałązkę" (we własnej reżyserii) Ignacy Gogolewski, w Krakowie (ditto) Brunon Rajca. Charakterystyczne, że właśnie ludzie o lewicowej przeszłości i poglądach biorą się za utwór, który zawsze niezależnie od intencji, jest i być musi apologią Piłsudskiego. Hymnem pochwalnym na cześć Legionów. Dziełem zrodzonym ze zrozumiałej u byłego leguna potrzeby afirmacji - bo Zygmunt Nowakowski sam był legionistą i opisuje to, co poznał od wewnątrz, może dlatego utwór te
Tytuł oryginalny
Fenomen i "Gałązka rozmarynu"
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Krakowska" nr 194