Malta ma w sobie taką dziwną aurę, która zupełnie zmienia Poznań. Miasto, a przynajmniej jego centrum, ogarnia festiwalizacja (tym razem rozumiana pozytywnie), wpływająca kojąco na rok rocznie zszargane nerwy. Mieszkańcy mobilizują się, aby przyjezdni zobaczyli Poznań otwartym i wolnym, takim, jakim to od jakiegoś czasu się go maluje - pisze Kuba Wojtaszczyk w portalu Wielkopolska u Podstaw.
Centrum tego odświętnego wszechświata jest Generator Malta [na zdjęciu], czyli zupełnie darmowe spotkanie ze sztuką, którą dopełnia napitek i jedzenie. To też kulturotwórczy tygiel, mieszanina opinii i języków, wymiana doświadczeń, dyskusje... Szkoda, że Plac Wolności nie może wyglądać tak przez całe lato, tylko na powrót z karety zmienia się w dynię. Pragnienie posiadania Festiwalu Malta, obrazuje chociażby pstryczek w nos ministra Glińskiego, który tak bardzo nie chciał wypłacić (prawnie przyznanej!) kasy na kuratorowanie Olivera Frljića, że zwinął swój kramik, nastroszył się i sfochował, a mimo to, festiwal i tak się odbył. Biedny minister Gliński strzelił sobie w stopę. Bo w tym roku Maltę nie tylko odwiedziła największa liczba widzów, ale też organizatorzy zebrali te trzysta tysi, które wspomniany partyjniak zatrzymał w urzędowej kiesie. Nastały ciekawe czasy - walczymy o kulturę i walczymy z kulturą. Waleczne były też w