Jest taki dowcip. Anglik, Francuz i Polak podziwiają Wielki Kanion. Anglik mówi: "O my God, that's marvellous!" Francuz: "C'est incroyable!" Polak zaś: "Ja pierdolę!". Dowcip stary i prawdziwy, bogactwo przekleństw w naszym języku onieśmiela obcokrajowców. Jeśli obcokrajowiec zna parę polskich słów, są to głównie słowa brzydkie - pisze Malina Prześluga dla e-teatru.
W piątek był mecz, wszyscy wiedzą jaki i że ważny. Lewandowski strzelił bramkę? "Ja pierdolę, taaaak!" Szczęsny dostał czerwoną kartkę? "Ja pierdolę, nieeee!" Gol dla Greków? "Kurwaaaaa!" Wynik? "No kurwa remis był." Głupio przyznać, ale sama też krzyczałam i nie było to: "Pal licho". Co zrobić, emocje czasem biorą górę, a pięknie te nasze przekleństwa brzmią. Wymawiasz przeciągle "rrrr" w środku słowa i czujesz satysfakcję. Anglicy tego nie mają, choćby gardło na "fuck" zdarli, jakoś tak niemrawo, pieśniarsko brzmi. Francuzi mają jeszcze gorzej, bo choć "r" u nich co niemiara, zawsze to brzmi jak kaszel motyla. Spróbujcie Państwo wyżyć się na "merde" czy literackim "sacrebleu". Może dlatego tak tych naszych mięsistych przekleństw nadużywamy? I oburzamy się na nie jednocześnie, nie chcemy ich słyszeć na ulicy - to zrozumiałe, uszy więdną od wiązanek, gdzie w zdaniach przekleństwa pojawiają się mimochodem jak przecinki, wypełnia