Tak się złożyło, że ostatnio widziałem Irenę Eichlerównę w objeździe z komedią Shawa "Po co daleko szukać". Wtedy to z okazji jej pobytu w Krakowie "Życie Literackie'' uderzyło na alarm, że tak wybitna artystka szuka jeszcze swojego teatru i widza, i że zamiast zmagać się z wielkimi rolami musi walczyć z trudnościami zakwaterowania się podczas swojego tournee. Minęło sporo czasu, wydano wiele aktów sprawiedliwości i oto zobaczyłem Eichlerównę znowu, ale tym razem na scenie Teatru Narodowego, w glorii owacji, feerii świateł i kwiatów, w błyskach fleszów i burzy oklasków, na premierze "Fedry" Racine'a, inaugurującej obecny sezon Teatru Narodowego pod dyrekcją znakomitego reżysera i teatrologa Wilama Horzycy. Publiczność warszawska przyjęła "Fedrę" gorąco, prasa - życzliwie, niektóre pisma nawet entuzjastycznie. Grę Eichlerówny porównywano z wirtuozeria znakomitego pianisty Benedettiego i świetnej wykonawczyni tej roli sprzed wieku, Rache
Tytuł oryginalny
Fedra Eichlerówny
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 286