Aktorzy Teatru Żydowskiego grali na tle współczesnej panoramy Śródmieścia i Woli. W pejzażu nowoczesnej metropolii grupa tulących się do siebie łachmaniarzy o szarych twarzach, ubranych w biedne chałaty, chusty, zapaski, tałesy wyglądała szczególnie przejmująco. Zagubione plemię z przeszłości, uchodźcy, imigranci, powsinogi, przybłędy? To żydowscy aktorzy z Warszawy. Felieton Macieja Nowaka.
Nie chciałem już pisać o sprawie Teatru Żydowskiego. Temat to delikatny, antagonizujący, łatwo dostać pałą po łysym łbie z najbardziej nieoczekiwanej strony. Narażasz się władzom, polskim antysemitom, ale również części środowiska żydowskiego. Ba, broniąc idiszowej sceny, można nawet zyskać miano żydożercy, co już jest prawdziwym fenomenem. Pisać nie chciałem również dlatego, że Michał Wojtczuk na naszych łamach przedstawił już sprawę wyczerpująco, w całej jej komplikacji i żałosności. Ale w niedzielę znalazłem się na pl. Grzybowskim, gdzie trwała prezentacja "Skrzypka na dachu", zaplanowanego od dawna na afiszu Teatru im. Kamińskich. Wobec zablokowania wejścia do budynku przez spółkę Ghelamco, nowego właściciela nieruchomości, aktorzy zdecydowali, że nie zawiodą swoich widzów. I zagrali "Skrzypka" w plenerze. Sukces artystyczny "Skrzypka na placu" Prezentacje gromadziły tłumy warszawskich rodaków, którzy zasiedli n