W PIERWSZEJ scenie Fantazy tak instruuje Rzecznickiego: "...złoć mię jak barana, A mnie pozwól się troszeczkę zagapić i z siebie lakier byroński szatana zrzucić...". Hanuszkiewicz w przygotowanym przez siebie w Teatrze Powszechnym "Fantazym" zrzuca wprawdzie z siebie, jako Fantazy, "lakier byroński szatana", ale nakłada grubą warstwę kabotyństwa. I to kabotyństwa siebie nieświadomego. To nie umowny kostium rozwichrzonego romantycznego kabotyna, jaki nosi Fantazy u Słowackiego, to nie umowna maska egzaltacji kabotyńskiej, przez którą przebija ciągle ironiczny grymas, ukazujący dystans Fantazego i do granej komedii i do postaci. To kabotyn autentyczny, nawet nie romantyczny i po romantycznemu rozegzaltowany i rozwichrzony. Taki Fantazy nie może podjąć ironicznej polemiki z romantyczną pozą, jak ją podejmuje w "Fantazym" Słowacki - ostro, kompromisowo, z miażdżącą drwiną. Ginie więc w postaci Fantazego, kreowanej przez Hanuszkiewicza, jej rys najistotnie
Tytuł oryginalny
"Fantazy"
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Powszechne nr 291