Z sopranistką Marzeną Lubaszką, która wystąpiła z Capellą Cracoviensis w operze "Amadigi di Gaula' Haendla, o tym, czy warto było promować spektakl rozbieranym plakatem, a także o tym, czy erotyka, zmysłowość przystoi poważnej muzie - rozmawia Łukasz Gazur w Polsce Gazecie Krakowskiej.
Opera może być sexy? - Oczywiście, a opery Haendla zwłaszcza. Opowiadają o miłości, kochaniu. Nie brakuje tu seksualnych aluzji. Jak to ze wszystkim bywa w życiu, przesada nie służy. Przystojnego mężczyznę czy piękną kobietę można tak przystroić, że przesłania się ich urodę, stają się jakimiś paskudztwami. Cała erotyczność z nich ulatuje, pozostają przesadzone przebrania. I tak też jest z operą. Czy dlatego zgodziła się Pani wraz z koleżankami z Capelli Cracoviensis rozebrać na plakacie promującym "Amadigi di Gaula" Haendla? - A naprawdę byłam nago? Proszę się przyjrzeć. A nie? Plakat jest sugestywny. - Komentując to żartobliwie powiem: "Zgodziłam się wystąpić na tym plakacie czy później w samej operze, by pan ze mną zrobił ten wywiad". Czyli tylko chwyt marketingowy? - Nie tylko. Przecież - wracając do pierwszego pytania - to ma związek z tym, co jest w tej operze. Skoro z Haendla aż wylewa się ten seks, to naturalne wręc