Wszystko zaczyna się projekcją filmu z Bośni czy Czeczenii, zamiast programu dają gazetę pełną zdjęć i relacji wojennych. Teatr usilnie przekonuje widzów, że "Antygona" to nie zabytek sprzed dwóch i pół tysiącleci, lecz zapis dylematów bez trudu znajdujących odniesienia we współczesności. Wysiłek ten idzie jednak w warszawskim Teatrze Studio na marne - nie tylko dlatego, że żadnym odkryciem nie jest już przecież ponadczasowy charakter konfliktu pomiędzy prawem ludzkim a prawem boskim, bądź pomiędzy logiką przemocy a logiką miłosierdzia (ten drugi temat zdaje się bliższy twórcom przedstawienia). Nade wszystko dlatego, że umieszczony w prologu autentyk bezlitośnie obnaża retorykę, upozowanie i konwencjonalność widowiska. Konwencjonalność deklamacji (choćby chóru), konwencjonalność ruchu (wciąż te same gesty, pozy, bieganina po podeście aż śmieszna w swej banalności), konwencjonalność sytuacji. Gdy zaś reżyser próbuje rozwiązań n
Tytuł oryginalny
Falstart
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 9