Gdy rozmawialiśmy trzy lata temu, miałeś na koncie zaledwie dwa spektakle - "Uśmiech grejpruta" i "Rewizora". Z ogromnym przekonaniem mówiłeś, że trzeba "do teatru repertuarowego, klasycznego, biurokratycznego, zgniłego, wnieść coś świeżego. (...) że nie można sceny traktować jak rozbiegówkę przed kolacją, jak mieszczańską rozrywkę - trochę się pobawimy, pośmiejemy i trochę popłaczemy, a potem zapomnimy". Twoja osobista walka z instytucjonalnym teatrem i z konsumpcyjnym widzem z czasem zamieniła się publiczną wojnę o teatr. Czy wojna dalej trwa? - Ta wojna jest już wygrana. Temat jest już skończony. To nie była walka z teatrem instytucjonalnym w ogóle, tylko z takim, który nie stawiał żadnych pytań, a zajmował się utrwalaniem poczucia dobrobytu i rozrywki. Udawał, że w pięknej teatralnej formie zajmuje się poważnymi problemami. Nic tak nie obrosto w skonwencjonalizowanie i sformalizowanie, jak pewien typ teatru przedstawiany jako wz�
Tytuł oryginalny
Fabryka gwoździ
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia Gazeta Teatralna nr 76