W mroźny sobotni wieczór, wśród zawiei i zamieci idę do Narodowego, To, co tam zobaczyłam... Owszem, skandal był, ale nie taki, jaki lubię. Widowisko dłużyło się jak zjazd partyjny z najgorszych czasów - pisze Anna Schiller.
To była beznadzieja, ani się śmiać, ani płakać, ani grzeje ani ziębi. A nazywa się "Lód". Mówię "Lód" a myślę Zachód. Ściślej Zachód Wschodni. Zachód Zachodni dawno uwiodła dusza słowiańska, ściślej rosyjska. Dostojewski niósł światło psychometafizyki intelektualnemu mieszczaństwu. Czytając go czuli, jak przewierca ich istota rzeczy i udręczają przeklęte problemy. Wiara w widmo, które krąży po Europie i wcieliło się w Rosję, spadła na nich podczas petit dejeuner - croissant et cafe au lait - w przytulnym paryskim bistro. Dużo frajdy, małe koszta, żadnych konsekwencji. My, jak zwykle, nadrabiamy nasze papuzie zaległości. Do teatru ściągamy i hołubimy rosyjskich reżyserów, by nam głosili dobrą nowinę, albo złą. Wyrypajew reewangelizuje, Bogomołow, przeciwnie, chciałby straszyć jak Święty Jan. Według zapowiedzi ma to być interesujący reżyser i polityczny skandalista. Chciałby przenieść na scenę prozę Sorokina, też sk