EN

13.01.2020 Wersja do druku

Ewa, która zostaje

Takie wiadomości przychodzą do mnie w drodze. Teraz też tak było: miałem wyciszony telefon, więc dopiero gdy wyjąłem go, by sprawdzić, ile jeszcze mam czasu do przesiadki, zobaczyłem ikonę esemesa. Otworzyłem. Trzy słowa. "Ewa Guderian umarła". Świat się na chwilę zatrzymał, a kiedy ruszył ponownie, nie był już taki sam, choć ludzie przebiegający ruchliwą ulicą w międzyświąteczny piątek nic o tym nie wiedzieli. Mówi się o takich wiadomościach, że "spadł na nas bolesny cios". To banał, ale tym razem - precyzyjny. Jakby ktoś z całej siły walnął cię w splot słoneczny.

Reszta jest milczeniem. I jeśli opowiadam to swoje, to tylko dlatego, że wiem, jak wielu ludzi przeżyło podobne chwile. Dla wielu ludzi śmierć Ewy Guderian-Czaplińskiej drugiego dnia nowego roku była prawdziwym bolesnym ciosem, sprawiającym, że już żadne życzenia pomyślności i szczęścia, jakie zwyczajowo się składa, nie miały szans się spełnić i brzmiały jak drwina. Czytam noty, które pojawiły się w Internecie (nie mogąc wyjść z gniewnego zdumienia, że na stronach "e-teatralnych" taka cisza i obojętność), i widzę, jak na naszych oczach śmierć pracuje, opakowując człowieka formułkami typu "znała polski i poznański teatr od podszewki" i wymienianiem tytułów książek, zajmowanych stanowisk. Wiem, wiem - trudno, by było inaczej, i trzeba być wdzięcznym, że "zwykłe" media, dostające setki i tysiące informacji, wybrały i tę. Ale my, którzyśmy Ewę znali, nie możemy na tym poprzestać, bo przecież wiemy, że jeśli te notki zobaczy�

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Ewa, która zostaje

Źródło:

Materiał własny

www.teatralny.pl

Autor:

Dariusz Kosiński

Data:

13.01.2020