"Marilyn i papież. Listy między niebem i piekłem" w reż. Marty Ogrodzińskiej Teatru Polonia w Warszawie i Teatru Rozrywki w Chorzowie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
To był pomysł na dobry teatr. Imaginacyjne listy seksbomby i supergwiazdy Hollywood, Marilyn Monroe (w dodatku pośmiertne), do papieża Jana XXIII, odnowiciela Kościoła powszechnego, przywódcy wielkiej wspólnoty religijnej, to pomysł na ciekawy dramat. Dawał szansę zderzenia rozmaitych, ale zazębiających się w jakiejś części światów i okoliczności: oddziaływania na ludzi, bycia na szczycie, pod obserwacją, z wagą gestu, wszechobecnej kamery. W szczególności doświadczenia pontyfikatu Jana Pawła II przywołują na myśl niezwykły wzrost zainteresowania mediów samą osobą papieża, przypominający (przerastający nieraz) zainteresowanie gwiazdami popkultury. Mógł więc powstać dramat o ludziach "na szczycie", którzy - chcąc czy nie chcąc - z rozmaitych powodów stają się wzorcami. Mógł powstać dramat samotności gwiazdy, która szuka porozumienia duchowego. Mógł, ale nie powstał. Mamy jedynie monolog, zawierający skróconą wersję biografii i