Rozgrywany w nieludzko powolnym tempie spektakl nie posiada rytmu, który pozwoliłby publiczności zaangażować się w sceniczny świat - o "Naszym mieście" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze IMKA w Warszawie pisze Hanna Rudnicka z Nowej Siły Krytycznej.
Początek spektaklu robi całkiem obiecujące wrażenie. Widz zostaje skonfrontowany z chwilowo niezaludnioną, dość surową przestrzenią - dominujący element scenografii stanowi podłoga z nierówno ułożonych klepek. Spod nich wysypuje się ziemia i przebijają pojedyncze roślinki. Parkiet ten nieudolnie kamufluje niepokojące cmentarne wzgórze. Do tak urządzonej małej sali IMKI ubrany w elegancki garnitur, wypielęgnowany i ulizany Reżyser (w tej roli Szymon Czacki) wprowadza grupkę aktorów. Wszyscy w codziennych, częściowo staroświeckich kostiumach, trzymają w rękach drewniane skrzynki z wybitymi na nich złotymi literami, jak na nagrobkach, imionami i nazwiskami odgrywanych postaci. Onieśmieleni stają w rogu sali, tuż koło schodów, na widzów patrzą leciutko uśmiechnięci, skrępowani, wrzuceni w obcą im przestrzeń, jakby obawiali się dokonania intymnych wyznań, które mają zaraz mieć miejsce. Zanim z korytarzyka, którym chwilę wcześniej wchodziła