Wyobraźmy sobie festiwal w Krakowie, na którym "Dziady" wystawia Rosjanin, "Wesele" - Irlandka, natomiast Sienkiewicza adaptuje na scenę Rumun, a będziemy mieli obraz tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu - pisze
Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Kończący się w niedzielę festiwal był jednym z najlepszych od lat. Wszystko za sprawą zagranicznych twórców, którzy wzięli się za angielską klasykę. Jego dyrektor Jonathan Mills (Australijczyk, nawiasem mówiąc) postanowił pokazać brytyjskiej widowni wielkich klasyków literatury angielskiej i irlandzkiej: Shakespeare'a, Shawa i Swifta widzianych oczami reżyserów z Kontynentu. Nie jest to częsta sytuacja w brytyjskim teatrze, który - podobnie jak francuski - jest samowystarczalny i niechętnie przegląda się w innych kulturach. Mills wiele ryzykował, decydując się na taką konfrontację. I wygrał. Jeszcze więcej karaoke Przed Edynburgiem podobny eksperyment przeprowadził The Globe, legendarny elżbietański teatr zrekonstruowany na brzegu Tamizy w Londynie. Wiosną prezentowano tam inscenizacje wszystkich dzieł Shakespeare'a, każda z innego kraju: od "Komedii omyłek" z Afganistanu, przez "Wesołe kumoszki z Windsoru" wjęzyku suahili z Nairobi, po "Rysz