„Dziady” Adama Mickiewicza w reż. Mai Kleczewskiej z Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki z Iwano-Frankiwska na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Sonia Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.
Ostatnie wiadomości dla Ukrainy, a więc i dla świata, są pesymistyczne: to może nie być zwycięska wojna. Początkowe wysokie morale walczącego narodu, głównie wynikające z fali wsparcia z Zachodu, w tym potężnego militarnego i pieniężnego strumienia, topnieje pod niespełnianymi obietnicami i geopolitycznymi strategiami sojuszników. Establishment się wycofuje i to właśnie o tym w głównej mierze są „Dziady | ДЗЯДИ” Mai Kleczewskiej: o picu na wodzie, faryzejskiej postawie, hipokryzji i gotowaniu żaby. O tym, jak zachodnia Europa zrobiła sobie z Ukrainy żelazną kurtynę.
Chciałabym napisać więcej o artystycznych walorach spektaklu z Iwano-Frankiwska czy jego niedociągnięciach (chociaż tych praktycznie nie ma), ale nie da się ich oddzielić od tematu, jest on zbyt ważnym exposé, ciągnie za włosy i wali po twarzy. Kieruje nas do rozmów o realiach za wschodnią granicą i o pryncypiach – o polityce i wadze ludzkiego życia. Z pewnością emocje, jakie budzi, są intensyfikowane przez doskonałą grę aktorską, przemyślaną scenografię, muzykę czy ciekawe rozwiązania sceniczne. W przedstawieniu pobrzmiewa echo początkowego nastawienia Ukraińców, po wybuchu wojny w lutym 2022 roku wypowiadali się tak, jakby sama moc ich braterstwa miała wygrać z Putinem.
Publiczność siedzi na scenie, aktorzy grają na widowni. Spektakl rozpoczyna się wyciem syren, „zamknięciem” strefy rzędów foteli ekranem zjeżdżającym z góry oraz całkowitą ciemnością. Ta chwila trwa jednocześnie krótko i długo. Przywołuje uczucia niepokoju i zagrożenia związane z zejściem do schronu (aktorzy nieraz musieli korzystać z niego podczas prób). Czas zdaje się działać na niekorzyść: płynie wolno, pęcznieje z napięcia.
Kolejne sceny powtarzają rozwiązania z „Dziadów” krakowskich Kleczewskiej. Spektakl ukraiński jednak w żadnym wypadku nie jest wtórny, odnosi się do tej samej historii, ma niejako tę samą matkę, różnią się w konflikcie. To kolejny dowód na uniwersalność Mickiewiczowskiego dramatu oraz na to, że świat ciągle jest tym samym miejscem, o którym on pisał. Zmieniają się tylko aktorzy wydarzeń, daty i współrzędne (chociaż w niektórych przypadkach notorycznie się powtarzają). Płomień od zawsze wznieca się tak samo, nie zmienia swojej natury, spopiela w ten sam sposób.
Jedną z analogicznych scen jest sekwencja w więzieniu. Widzimy nie kobiety, które protestowały na ulicach, ale ukraińskich żołnierzy w szturmowanym przez Rosjan miejscu, najprawdopodobniej w Azowstalu. Ale i w tym wypadku pojawia się Dominika Bednarczyk, Konrada, stoi z boku i obserwuje więźniów. Pod koniec sceny podchodzi bliżej, ściska ich, po czym zasiada na wolnym miejscu na widowni i razem z nami patrzy na to, co się wydarza. Ten Konrad ze wspomnień wszystko już wie, wszystko się już dokonało. Los Konrada z teraźniejszości (fascynujący Roman Lutskiy) dopiero się rozstrzygnie.
Spektakl Kleczewskiej pije także do hipokryzji Kościoła prawosławnego, którego głowa oficjalnie wspiera działania Kremla. Scena, w której patriarcha Cyryl (Jurij Litwinow) egzorcyzmuje Konrada, jest bezwzględnie zmysłowa: aktorzy grają kilka metrów przed widownią, zapach kadziła wpycha się do nozdrzy, staje się nie do zniesienia. Na wysokim pionowym ekranie wyświetlają się obrazy z wnętrz cerkwi Wasyla Błogosławionego na placu Czerwonym, następnie widzimy bogatych ludzi, ich ładne twarze wykrzywiają demoniczne efekty specjalnie. Agresywność tego rozwiązania nie jest efekciarska, implikuje główny przekaz przedstawienia.Sztuka wojny to najbrzydsza spośród wszystkich sztuk, choć ma największy wpływ na życie.
Po Egzorcyzmach i Wielkiej Improwizacji aktorzy wyprowadzają widzów z sali. Bal u Senatora odbywa się w foyer Teatru im. Juliusza Słowackiego, który gościł spektakl z Iwano-Frankiwska. Chcąc, nie chcąc stajemy się uczestnikami tej sytuacji, bal trwa, podczas gdy ukraiński żołnierz próbuje zabrać głos. Zdobione bogato wnętrze bardzo pasuje do tej sceny. Czerwony dywan jak przed galą rozdania nagród filmowych w Cannes, ścianka, na tle której można zrobić sobie zdjęcie, wymodelowane kobiety, szampan roznoszony przez kelnerów. Senator (Pawlo Kinickij) to manieryczny pan, jego ubranie zdobią loga znanych marek, oczy zasłaniają czarne okulary, chociaż ma się wrażenie, że raz po raz puszcza do nas celebryckie oczko. Aktorzy perorują w języku ukraińskim i rosyjskim, na dwóch niedużych ekranach z trudem śledzimy tłumaczenie na polski. Ogarniasz zdarzenia tak, jak pozwoli ci na to kąt widzenia, rozumiesz to, co zdołasz usłyszeć, doczytać. Zasadniczo nie trzeba było rozumieć kwestii: wiedzieliśmy, co się dzieje. Tak samo, jak nie musimy codziennie śledzić działań na froncie, by czuć, czym wojna jest. Gdy na ekranach wyświetlił się komunikat „Milczenie jest przyzwoleniem na przemoc”, aktorzy w koktajlowych kostiumach próbują ukryć żołnierza-ducha Konrada (tancerz i choreograf Dima Leka), tłamszą go. W szamotaninie ich piękne stroje zostają naznaczone jego krwią. Uczestnicy balu idą z nim w pochodzie, wyciągają ręce, wskazując palcami na każdego z nas.
Wybór Cannes na miejsce balu nie jest przypadkowy. To tam w 2022 roku prezydent Wołodymyr Zełenski wystosował przesłanie do filmowców: „I ponownie, tak jak w przeszłości, kino nie powinno milczeć”. Zaledwie rok później, w tych samych okolicznościach, ukraińska aktywistka Ilona Czernobaj zostaje w mgnieniu oka zgarnięta przez ochronę z czerwonego dywanu, kiedy ubrana w piękną żółto-niebieską suknię oblała się się czerwoną farbą. Ślad jej działania widzimy w sytuacji z Panią Rollison (Nadia Lewczenko). Po wielokrotnym zbyciu jej próśb o życie dla syna wyskakuje na szerokie schody foyer: jej ciało pomalowane jest w ukraińskie barwy narodowe i ubrudzone „krwią”. Znika tak samo szybko, jak kobieta w Cannes.
Spektakl Mai Kleczewskiej z Narodowego Akademickiego Teatru im. Iwana Franko to wydarzenie, które powinno być pokazywane w mainstreamie. Choć zaprezentowany był na prestiżowym festiwalu Boska Komedia, zabrzmiał cicho, zagłuszony wrzawą ważniejszych spraw, zderzył się ze znużeniem opinii publicznej. To moment, gdy krzyk nie jest już pożądany, świadczy o zakłócaniu porządku. Dobrze, że Maja Kleczewska i jej aktorzy krzyczą dosadnie. Ogień spopiela, ale wiatr może zmienić jego kierunek. Nie jesteśmy w stanie wpłynąć na decyzje zapadające na najwyższych szczeblach, ale możemy użyć swojego głosu, kiedy nasz sąsiad odwraca wzrok i udaje, że nic się nie dzieje.