Reżyserowi nie chodzi o diagnozę współczesnej Europy - tych przecież nie brakuje. Stara się raczej pokazać coś, na co wszyscy czekają, ale w realność czego jednocześnie wątpią, czyli autentyczny zmierzch zachodniego świata - o spektaklu "Anatomia Tytusa. Fall of Rome" w reż. Wojtka Klemma w Starym Teatrze w Krakowie pisze Patryk Bywalec z Nowej Siły Krytycznej.
Upadek Rzymu w powszechnej świadomości kojarzony jest ze spektakularnymi bitwami, nagłymi wstrząsami oraz chaosem, z którego wyłaniają się siły dobra i zła. Dobrzy to ci, którzy zbudowali drogi, oglądali walki gladiatorów i myli się. A źli? To cała reszta - bezwzględni i nieokrzesani barbarzyńcy, tłumnie napierający na Rzym. Rzeczywisty upadek Rzymu nie miał w sobie nic z wzniosłości i tragiczności, z takim upodobaniem eksponowanej przez filmy "historyczne", był raczej serią niefortunnych wydarzeń, których fatalne skutki wzmacniały tylko nie bardziej fortunne decyzje. Plemiona gockie, nękane nieustannie przez Hunów, szukały schronienia w granicach Rzymu, który nie mógł pomieścić nowych osiedleńców albo - mówiąc językiem współczesnej poprawności politycznej - imigrantów. W sztuce zwalczania i zniechęcania przeciwnika Rzymianie nie mieli sobie równych, a stopień wyrafinowania ich okrucieństwa zawstydziłby niejednego bohatera wieczornych