"Kopenhaga" w reż. Waldemara Krzystka w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Zwierciadle.
Ktoś, kto skonstruował taką maszynkę śmiechu, jak "Czego nie widać", nie musi dowodzić scenopisarskiej fachowości. "Kopenhaga" to jednak inne wyzwanie. Też ekstremalne. W okupowanej Danii noblistę Nielsa Bohra odwiedza Werner Heisenberg, kiedyś uczeń i przyjaciel, dziś szef programu nuklearnego nazistów. Takie spotkanie odbyło się w 1941 r.; nie ma świadectw, jak przebiegało. Frayn każe fizykom wieść napięty do ostatnich granic - ze względu i na odmienność życiowych sytuacji, i na podsłuch - dialog o skutkach rozbicia atomu i budowy nowej broni. Obaj wiedzą, że spowoduje hekatombę. I wiedzą, że tak czy owak będzie zbudowana; zaniechanie działań nie jest, z punktu widzenia etyki, żadnym wyjściem. Trudny dyskurs dotyka i kwestii odpowiedzialności, i wyborów wojennych, ba, wkracza na teren tak laikowi nieprzyjazny jak teoria nieoznaczoności. Nie do przejścia? Widownia na świecie potrafiła te kwadranse na pustej scenie z trzema krzesłami śledzi�