Zaczyna się to przedstawienie obiecująco: rząd postaci, jeszcze nie bardzo wyraźnie widocznych w półmroku, siedzi na krzesłach, przodem do widowni, trochę jak w poczekalni albo jak - w podróży. Z tyłu za postaciami stoją przeszklone ramy okienne. Ktoś stuka nogą w metalowy podest, raz, drugi. Z pojedynczych przypadkowych dźwięków układa się po chwili rytm jadącego pociągu. Trwa ta scena - czy raczej prolog - długo, może nawet za długo, ale to da się wytłumaczyć. Opowiadanie {#au#814}Schulza{/#}, które dało tytuł drugiemu zbiorowi jego prozy - a także przedstawieniu - zaczyna się od opisu podróży Józefa (narratora) do ojca, przebywającego w bliżej nieokreślonym sanatorium. Pierwsze zdanie usprawiedliwia reżysera: "Podróż trwała długo" - pisze Schulz. Jest to wszelako usprawiedliwienie zbyt łatwe, sugeruje ono jakieś proste przełożenie narracji na teatr podczas, gdy w przedstawieniu {#os#23740}Koršunovasa{/#} ten przekład nie jest ani pr
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 4