EN

1.04.1995 Wersja do druku

Esch, czyli anarchia

Czasy Kafki, Joyce'a i wczesnego Brocha przyniosły zwątpienie w jedność wszyst­kich rzeczy i łaskę jej wyrazu. Uświadomi­ły, że jak bańka mydlana prysnął jedyny boski porządek, a w wymoszczonej prze­zeń duchowej niszy zaczęły żyć ludzkie kalekie kosmogonie. Radykalność "Procesu", "Ulissesa" i "Lunaty­ków" wyznacza w światowej prozie grani­cę, której do dziś nie udało się przekroczyć bodaj żadnemu pisarzowi. Dzieła te rozpo­znały sytuację duchową człowieka XX wie­ku sposobami zdegradowanymi, ze środ­ka nie dającej się już ogarnąć czasoprze­strzeni. Stanowiska narratorów zostały zdjęte z wyniesienia i na nowo zbudowane w samych okach cyklonu. Dla artystów tworzących od trzeciej dekady stulecia świat będzie już tylko zbiorem względnych nie­skończoności. "Lunatycy" Hermanna Brocha to najbardziej kompromitująca zaległość naszej literatu­ry przekładowej. Trzeba było człowieka teatru, aby ją choć po części - i specyficz

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Esch, czyli anarchia

Źródło:

Materiał nadesłany

Teatr nr 4

Autor:

Jerzy Łukosz

Data:

01.04.1995

Realizacje repertuarowe