Niemiecki dramatopisarz, Gotthold Ephraim Lessig (1729 - 1781), estetyk, autor dziś ważnego traktatu "Laokoon", także teoretyk dramatu, nawiązujący do filozofii tragedii Arystotelesa, pisał: "Tytuł sztuki to nie karta obiadowa, im mniej treści zdradza, tym lepszy"
Takim dziełem niewątpliwie jest i "Emilia Galotti": pod niewiele mówiącym tytułem kryje się i melodramat, i tragedia zarazem, pierwsza tragedia mieszczańska, a zarazem utwór o proweniencji sentymentalnej, już samym imieniem bohaterki odwołujący się do Russowskiego kultu uczucia i powrotu na łono natury. Jednym słowem to dobry tekst dla historyką literatury, bo może on na kanwie jednej sztuki opowiedzieć wiele o końcu kultury feudalnej i początku kultury mieszczańskiej. O zdeprawowanym świecie władzy znudzonego rozpustnego księcia, jego chytrego i podstępnego służalczego markiza - coś jakby dzisiejszego lokalnego barona czy ministra, i z drugiej strony, o rodzinie mieszczańskiej próbującej odgrodzić się od świata ucieczką na wieś, na łono natury, by kultywować proste uczucia: miłość, szacunek dla rodziców, posłuszeństwo. Niestety, sama sztuka w jej schemacie czarno-białym stawia opór w realizacji scenicznej. Napisana blisko 250 lat temu,