F.Z.K. zobaczył z opóźnieniem EMIGRANTÓW Sławomira Mrożka w Teatrze Współczesnym.
Nie mają nazwisk. Występują jako XX i AA. Mieszkają w norze pod schodami. Nigdy nie wrócą do domów. Pozostał im jedynie czas przeszły dokonany. Wraca zapamiętanym obrazem, echem słów, coraz bardziej blaknącymi motywacjami. Nie wydostaną się z tego dwuosobowego piekła. Są skazani na siebie: intelektualista i prymityw w przyciasnym garniturze. Połączyły ich, znane z wiersza - kajdany niewidzialne. Współzależność: "póki ty wół - ja świnia...". Mrożek napisał swą najlepszą sztukę. Najlepszą, zważywszy na próg trudności (dwie osoby, niezmienność scenerii) i całkowicie odrębny ton współczesnego moralitetu. W "Emigrantach" nie ma pożyczek z Witkacego, poetyki teatru absurdu, podziałów i rozróżnień rodem z Gombrowicza. Jest Mrożek. Chłodny, sarkastyczny, rezygnujący z efektów na rzecz czytelności i precyzji wywodu. Dawno już w Teatrze Współczesnym nie panowała taka wysoka temperatura na widowni i na scenie. Czechowicz i Michnikowski ob