"Elektra" w reż. Willy'ego Deckera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Monika Pasiecznik w Odrze.
Ostatnie premiery w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej wywoływały spore zamieszanie. Odważne, oryginalne interpretacje sceniczne Mariusza Trelińskiego ("Borys Godunow" Musorgskiego jako współczesny thriller polityczny), Michała Zadary ("Oresteia" Xenakisa jako mit założycielski współczesnej Polski), Jona Tombrego ("Ofelie" Hellsteniusa jako postfeministyczna dekonstrukcja Szekspira) budziły na zmianę sprzeciw i konsternację. Choć nie wszystkie pomysły były trafione, trudno mieć reżyserom za złe, że próbowali poprzez operę powiedzieć coś aktualnego. Najważniejsze przecież to skłaniać do myślenia i wzniecać estetyczne dyskusje. Dobrze, że znów stały się one elementem uczestnictwa w życiu operowym. Pobudzona inscenizacjami oraz rozwijającą się wokół nich debatą na temat granic reżyserskiej interpretacji, nie sądziłam, że w operze wciąż jeszcze nie został zamknięty temat reliktów XIX-wiecznego aktorstwa. Gdyby dotyczyło to prowincjonalne