Przedstawienie zaczyna się świetnie, chociaż trochę dziwnie. Jakby miał to być Ibsen, a nie Szekspir. Najpierw na pustej scenie pojawia się dziecko, potem zjawiskowa w tej sekwencji królowa - Antonina Choroszy. Śnieg sypie za oknem, a pod choinką czekają na dzieci prezenty. Koń na biegunach dla królewicza, wózek na lalki dla królewny. Mamy tu więc na wstępie taką idyllę rodzinną, tuż przed nieubłaganie nadciągającą burzą i katastrofą. Potem z zapadni wyłania się Błazen, a w ślad za nim cała jakże efektowna teatralnie orkiestra. Scena z obu królewskimi braćmi, Mirosławem Konarowskim i Mariuszem Sabiniewiczem, jest równie intrygująca, a przy tym owiana jakąś czającą się za progiem tajemnicą. Potem jednakże, po całej tej efektownej introdukcji, gdzieś tak od początku II aktu zainteresowanie na widowni wyraźnie opada. Słowa nie komponują się już tak z obrazem. I dziwny chłód zaczyna emanować ze sceny. Wydaje się,
Tytuł oryginalny
Dziwny melanż teatralnych piękności i nudy
Źródło:
Materiał nadesłany
Wiadomości Kulturalne nr 19