Teatr Ludowy wystawił rzecz osobliwą. Baśń dramatyczną o państwie Smoka, pióra autora radzieckiego. Utwór ten, powstały w roku 1943, stanowi w kształt naiwnej przypowieści ludowej ujętą rozprawę z hitleryzmem i faszyzmem. Spod obsłonek alegorii i baśniowej cudowności wyłaniają się sprawy rzeczywiste, przy czym nie trudno dociec, o co chodzi. Tak jednoznacznie zionie "Smok" treściami antyfaszystowskimi.
Forma bajkowa bynajmniej ich nie zuboża ani nie stępia. Wręcz przeciwnie: nadaje im rangę szerokiej, uogólniającej przenośni. Faszyzm bowiem, jak ów legendarny Smok, przybiera różne postaci. Metaforyczna przypowieść Eugeniusza Szwarca pasuje do wszystkich. Do przeszłych, obecnych i - nie daj Boże -i przyszłych. Jak słusznie zauważył Z. Siatkowski w swoim artykuliku do programu, Szwarc już w roku 1943 przewidział Adenauera. Rozpoznawanie różnych odmian faszyzmu, określanie, który jest który, stanowi dodatkową zabawę widza. W tym rozwibrowaniu przenośni jest coś z politycznego kabaretu. Kabaretu dość sobie figlarnego. Autor "Smoka" ma za sobą dobre zaplecze literackie. Rosyjska bajka ludowa: stąd wyrafinowana prostota, chytrość w szacie naiwności, mówienie rzeczy groźnych ot tak sobie, z głupia frant. Humor gogolowski: ostry karykaturalny zarys, igranie niedorzecznościami, poprzez które zjawiska same się jak gdyby demaskują. I może nawet coś