EN

19.11.2024, 09:53 Wersja do druku

Dzikie łabędzie

„Dzikie łabędzie” na podstawie baśni Hansa Christiana Andersena e reż. Tadeusza Kabicza w Mazowieckim Teatrze Muzycznym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.

fot. Karpati&Zarewicz

Rzecz wystawiono z iście barokowym rozmachem.

Na scenie jest mnóstwo dziejstwa - piętnaścioro chyba wokalistów i tancerzy, wspaniale zaprojektowane - z dziecięcą, nieuznającą granic wyobraźnią - kostiumy Marcina Łobacza, dopracowaną w szczegółach choreografię Pauliny Andrzejewskiej-Damięckiej, mamy piękne światło i projekcje, naprawdę, nie można było ócz oderwać! Do tego oczywiście orkiestra (i znakomita muzyka Mikołaja Hertla) oraz aktorzy, konsekwentnie poprowadzeni przez ten andersenowski świat przez reżysera, który bardzo fajnie tenże świat wymyślił i - z żelazną konsekwencją zbudował.

Cóż, Andersen jak to Andersen, nie przejmował się zbytnio, że jego młody czytelnik (w naszym wypadku widz) zlękniony bezmiarem nikczemności stworzonych przezeń złych bohaterów, będzie miał problemy z zaśnięciem, uprzedzam zatem, że i piszący te słowa, dorosły od dawna, wzdrygał się za każdym razem, gdy Macocha Anny Lasoty pojawiała się na scenie, gdyż to naprawdę zła kobieta była.

Uspokoję rodziców i opiekunów, finał jest szczęśliwy, Eliza braci uratuje, a z Księciem będzie żyć długo i szczęśliwie, acz… zabrakło mi sceny, w której ocieramy łzy Królowi (nie poinformowanie JKM o szczęśliwym zakończeniu tej intrygi wydało mi się nieuzasadnionym okrucieństwem wobec niego), oraz – sceny jakiegoś ukarania Macochy, solidne biczowanko albo może lepiej stosik, byłyby tutaj bardzo na miejscu. Może trzeba byłoby ździebko podnieść sugerowany wiek widza, ale za to zło ukaralibyśmy zaiste przykładnie.

Tytuł oryginalny

DZIKIE ŁABĘDZIE

Źródło:

www.rafalturow.ski/teatr

Link do źródła