- Gdybym został w Nowym Jorku, stałbym się człowiekiem bez tożsamości, zglobalizowanym pracownikiem rynku. I pewnie dostałbym świetną propozycję pracy z Pekinu albo z Sao Paulo, chodził do knajp, w których jadają cudzoziemcy, i nawet nie zauważyłbym różnicy między Nowym Jorkiem a Azją - rozmowa z Michałem Zadarą w Gazecie Wyborczej.
Dorota Wodecka: Ludzie śmiali się na pana "Dziadach". Michał Zadara: Lubię, kiedy ludzie śmieją się w teatrze. Na przemówieniach dyktatorów nie wolno się śmiać - ponieważ nie wolno myśleć. Widzowie śmiali się na premierze "Dziadów", bo uwolniliśmy je od sentymentalnej tradycji. Wolni ludzie oglądali wspaniały dramat. To był też śmiech przeciwko tym, którzy uważają, że narodowe dramaty muszą być prezentowane w tonacji grobowego ''serio'', a każde widmo interpretowane jest jako element walki narodowej. Zresztą ten śmiech na II części ''Dziadów'' jest uzasadniony gatunkowo: to ludowa operetka. O czym są ''Dziady''? - O przerażającej samotności. Samotności człowieka wobec współobywateli, wobec władzy i administracji, a nawet wobec najbliższej wspólnoty. Ostatecznie o osamotnieniu wobec Boga i nieczytelności zasad świata. Odnajdzie się w nim każdy freak, odmieniec, samotnik, poeta, anarchista, wykluczony. Pan czuje się samotny?