Wydaje mi się, że powinniśmy więcej uwagi poświęcać kobietom zajmującym się literaturą, bo naprawdę jest ich niewiele, mniej niż rodzynków w cieście. Z młodszego pokolenia kogo możemy wymienić? Niegdyś bardzo interesującą Zytę Oryszyn, która zniknęła kompletnie z horyzontu pisarskiego, "Płonące kabanosy" Anny Śliwińskiej. Niewiele więcej. Potem pojawiła się Maria Nurowska; "Moje życie z Marlonem Brando" miało dobry tytuł, "Po tamtej stronie śmierć" - dobre recenzje. To był koniec lat siedemdziesiątych, gdy debiutująca w roku 1975 w "Czytelniku" tomem opowiadań "Nie strzelać do organisty" Nurowska zaczęła liczyć się w literaturze.
Następna powieść "Kontredans" osadzona w realiach lat osiemdziesiątych, spotkała sią już z wybrzydzeniami, każdy miał inny pogląd na to co widział i przeżywał. Nurowska chyba rozczarowana pisała więcej dla młodzieży. Ale teraz fragmenty jej nowych książek "Innego życia nie będzie" i "Postscriptum" wydrukowała "Literatura" wraz z wywiadem, w którym autorka przyznała się, że czuje się osamotniona i zagubiona. Zbiegł się on w czasie z jej debiutem dramaturgicznym. Grzegorz Mrówczyński pokusił się w Poznaniu o wystawienie jej "Małżeństwa Marii Kowalskiej" z Jadwigą Jankowską-Cieślak występującą gościnnie w tytułowej roli. Rzecz jest o polskiej kobiecie uwikłanej w politykę, choć polityką się nie zajmującą. Maria Kowalska jest zwykłą polską inteligentką z tzw. dobrego przedwojennego domu. W czasie okupacji jako młodziutka dziewczyna wstępuje do AK. Wychodzi za mąż za krótko znanego kolegę. Okoliczności zmuszają ich do rozstania