Wygłosiwszy końcowy toast, reżyser rzuca kieliszek o podłogę sceny. Prawdziwe szkło miesza się z cukrowym, używanym w spektaklu, by aktorki nie pokaleczyły bosych stóp. Ten pozornie niszczący gest ma w sobie siłę, jaką daje czas. I jest powrotem do początku. "Cesarskie cięcie" Teatru Zar narodziło się z rozbitego szkła i od jego dźwięku zaczynało się przedstawienie, które widziałem po raz pierwszy na premierze. Dziesięć lat temu - felieton Dariusza Kosińskiego.
Wolność wyboru, która jest przywilejem felietonisty, pozwala na pisanie o tym, o czym naprawdę się chce - bez oglądania się na koniunktury, zobowiązania, towarzyskie i środowiskowe presje. Dzięki niej mogę napisać o swoim teatrze - takim, który mówi do mnie, jest mi bliski, choć byłoby fałszywym banałem powiedzieć, że czuję się w nim jak u siebie. Uważam go za swój, właśnie dlatego, że z bycia "u siebie" mnie wyciąga. Teatr Zar oglądam właściwie od początku jego istnienia. Zwykle mylą mi się daty i kolejność wydarzeń (wstydliwa przypadłość jak na kogoś, kto zajmuje się też historią), więc nie jestem pewien, czy gdy po raz pierwszy widziałem fragmenty "Ewangelii dzieciństwa" na jubileuszu "Gardzienic", znałem już Jarosława Freta, czy też poznaliśmy się później. Teoretycznie powinno to mieć znaczenie, podobnie jak fakt, że nasze pierwsze spotkanie (w Krakowie, gdzie Jarek przyjechał z Ireneuszem Guszpitem zaproszonym przez stude