OGLĄDAM więc po raz tysięczny dzienniki telewizyjne, raz po raz postanawiam sobie, że więcej do nich nie wrócę i - oczywiście o 19.30 przekręcam gałkę aparatu. W tej mojej niekonsekwencji, w mojej że tak powiem - prywatnej dialektyce mieści się pewna prawda o tej redakcji TV. I o odbiorcy. Po pierwsze - prawda o wiecznym głodzie informacji cywilizowanego człowieka wieku XX, po drugie - o zafascynowaniu współczesnością, po trzecie - o nierównym poziomie roboty i nieprzewidzianych skokach jakościowych dziennika. Na temat pierwszych dwóch punktów pisałem szerzej przed kilku tygodniami na tym miejscu, zresztą przy innej okazji, parę słów więc o robocie dziennikarskiej tej rubryki. Sprawa jest na tyle ważna, że - jak mniemam - dziennik wieczorny ma chyba najwięcej słuchaczy. Najbardziej mnie uderza owa wspomniana wyżej nierówność poziomu dzienników. Oczywiście, najłatwiej byłoby odpowiedzieć sobie, że wartość serwowanych materiałów uzależni
Tytuł oryginalny
Dzienniki, kabaret, teatr
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 92