„Filoktet ex machina” Amadeusza Nosala w reż. Agaty Koszulińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie w ramach 13. Festiwalu Nowe Epifanie. Pisze Justyna Kozłowska w portalu Teatrologia.info.
Grany na małej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego Filoktet ex machina w reżyserii Agaty Koszulińskiej śmiało podejmuje trudne tematy. Modyfikacje genetyczne, zamrożenie umierającego człowieka (by przywrócić go do życia, gdy to już będzie możliwe), próba sztucznego przedłużenia życia (może nawet zdobycia nieśmiertelności), a w środku tego wszystkiego pojawia się konkretny człowiek doświadczający swojej znikomości, ograniczoności spowodowanej nieuleczalną chorobą.
Aktorzy ubrani na biało (kostiumy Sandry Stępień). Na ścianach dwa duże ekrany z projekcją wideo (Mateusz Korsak i Katarzyna Trzewik). Na stoliku leżą białe hełmy. Na scenie jest jeszcze wielka metalowa skrzynia, fotel, porozrzucane kawałki manekinów.
Postać antycznego bohatera jest punktem wyjścia do rozmowy o kondycji współczesnego świata. Filoktet (Bartosz Mikulak) z bólem ciągnie po Lemnos swoją chorą nogę. Amadeusz Nosal (autor tekstu) przedstawił go cierpiącego na bezludnej wyspie, rezygnując z otoczki zdarzeń znanych z dramatu Sofoklesa. Są tylko bohater, ból i poddanie się losowi. Cierpienie łączy się z egzystencjalnym udręczeniem – Filoktet słyszy, że nie znaczy nic wobec losu. Ta prowokacja ma zmusić go do działania, do wystąpienia przeciwko bogom. Tak tworzy się Filoktet współczesny, który zbuntuje się, zapragnie sprawczości (słowo ulubione przez twórców spektaklu), chcąc być równym bogom. Zobaczymy na scenie jego egzemplifikacje. Peter Scott-Morgan uciekając przed chorobą i cierpieniem, staje się cyborgiem (dobra rola Bartosza Mikulaka siedzącego na fotelu inwalidzkim, komunikującego się ze światem za pomocą syntezatora mowy poprzez ruch gałek ocznych pokazywanych w powiększeniu na ekranie).
Biochemiczkę Jennifer Doudnę, prowadzącą badania nad manipulacją genomem, poznamy w czasie prelekcji tłumaczącej jej odkrycie (przykuwająca uwagę Aleksandra Bożek). Pojawi się tu także dziewczyna (ujmująca szczerością i zaangażowaniem Sylwia Gola), która wraz z rodzicami zamroziła swą zmarłą siostrę i pracuje nad jej wskrzeszeniem. Wszystkie te historie obrazują optymizm i wiarę w możliwość ulepszania człowieka, ale jednocześnie niosą wizję przerażającej sytuacji jednostki, powodują pytania natury etycznej. Badania Doudny poddane komercjalizacji służyć będą tylko najbogatszym, ponadto niosą niebezpieczeństwo instrumentalnego traktowania człowieka, a zamrażanie zmarłego skończyć się może – jak mówi bohaterka tej historii – odmrożeniem go za kilkaset lat, gdy to dziecko, pozbawione już swojej rodziny, będzie samotne.
Obecność w tym spektaklu osoby nieuleczalnie chorej (Kinga Chudobińska-Zdunik) początkowo budzić może zdziwienie. Reżyserka stworzyła dwie przenikające się przestrzenie: aktorską i realną. Na początku Chudobińska zaznaczy: „Nie jestem aktorką. Ja nie gram. Oni grają”. Oni i ona wchodzą ze sobą w relacje, nie istnieją oddzielnie. Jej obecność jest naznaczona cierpieniem. Chudobińska bywa dowcipna, wściekła, delikatna, choć jednocześnie wydaje się bardzo silna. Ma swój kąt w rogu sceny, obok „wózka Syzyfa”(jak nazywa wózek-graciarnię), leży na poduszce, czasem siedzi i mówi do mikrofonu.
W przerwach między aktami opowiada o swojej chorobie, braku należytego leczenia. W pamięci zostają dwie sceny z jej udziałem. Pierwsza, gdy aktorzy jako chór śpiewają jej autorską Pieśń bolesną, składającą się ze zlepku prostych słów będących odpowiedzią na ból. Druga scena wymagała od niej fizycznego wysiłku. To jedyny chyba raz, gdy opuszcza swoją przestrzeń. Na dużych ekranach wyświetlane są projekcje wideo z perfekcyjnie, szybko tańczącymi postaciami, zaś na środku sceny staje, próbujący im dorównać, chory człowiek. Jego ciało nie ma jednak żadnych szans w zetknięciu ze sztuczną doskonałością. Taniec kończy z rezygnacją i zmęczeniem.
W tym spektaklu postać Jezusa właściwie nie istnieje. Jest temat próby przezwyciężenia ograniczenia człowieka, dążenia do boskiej nieśmiertelności, ale to luźne odniesienie do festiwalowej tematyki. Jezus pojawia się dopiero w ostatnich kwestiach wypowiadanych przez Chudobińską. Przywołane zostają słowa księdza Józefa Tischnera dotyczące istoty cierpienia. Ono samo w sobie jest złe, mówił Tischner, „niemniej, nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”. To jest zakończenie spektaklu, a ta kobieta staje się właściwym współczesnym Filoktetem.
Aktorzy wychodzą do oklasków, trzymając w rękach flagi ukraińskie.
PS. Z przyczyn losowych spektakl obejrzałam 22 marca 2022.