"Ulisses" Joyce'a zabłądził pod strzechy. Brzmi to nieco prowokacyjnie, ale jest to fakt, tym bardziej zdumiewający, Jeśli się weźmie pod uwagę stopień trudności dzieła. Błyskawiczne rozejście się ogromnego - nie tylko na nasze stosunki - 40-tysięcznego nakładu, nie przestaje być fenomenem socjologicznym - świadczy o zasięgu zjawisk kulturalnych w naszym kraju. Nawet odliczywszy pewną ilość egzemplarzy, które rozczarowani nabywcy zwrócą księgarniom, czy zostawią w antykwariatach - zjawisko nie traci ani na znaczeniu, ani na intensywności. Nareszcie można skonfrontować famę, idącą za książką. Gdy bowiem ukazała się po raz pierwszy, a było to pół wieku temu, wtajemniczeni widzieli w niej biblię nowoczesności. Na czym owa nowoczesność polegała? W dużym skrócie - na udanej literacko i nowej formalnie próbie "wywleczenia" z człowieka możliwie szerokiej gamy, żeby nie powiedzieć wszystkich myśli, całej utajonej ich prawdy i skojarzeń,
Tytuł oryginalny
Dzień powszedni pana Blooma
Źródło:
Materiał nadesłany
Panorama Północy nr 14