PRZED wojną kiedy "domowa cenzura" nie była tak liberalna jak teraz, młódź czytała "Dzieje grzechu" Stefana Żeromskiego w konspiracji. Pamiętam, że w moim domu także czerwono oprawny tomik był chowany gdzieś na samym dnie biblioteki, by nie kusił nieletniego. Powieść ta rzeczywiście w dwudziestoleciu głośna była ze względu na swą drastyczność obyczajową ("brutalne, naturalistyczne studium upadku kobiety" -A. Hutnikiewicz). Irzykowski pisał, iż w utworze tym Żeromski "z geniuszem, który ma w sobie coś z szaleństwa i coś z kapłaństwa, maluje sam już skutek, samą ranę, sam mord społeczny i dno krzywdy otwiera ku nieskończoności". W dzisiejszym odczuciu jest to już trochę ramotka, a dzieje Ewy Pobratyńskiej nie bardziej nas ekscytują niż np. los Fantiny z "Nędzników", czy dalekiego literackiego krewniaka panny Pobratyńskiej - Doriana Greya. Od dawna już "Dzieje grzechu" kusiły także ludzi teatru. W r. 1926 Leon Schiller wystąpił ze sc
Tytuł oryginalny
"Dzieje grzechu"
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki Nr 158