Teatry nieustannie grają Tadeusza Różewicza: niedawno w krakowskim Starym Kutz zrealizował "Spaghetti i miecz", obecnie przygotowuje w Narodowym "Na czworakach", w telewizji mieliśmy jakiś czas temu spektakl "Stara kobieta wysiaduje" w reżyserii Bajona, a w zeszłą niedzielę "Moją córeczkę", adaptację opowiadania z 1964 r. Utwór nie należy z pewnością do największych dzieł, jakie wyszły spod pióra tegorocznego laureata nagrody Nike, a jednak okazało się niespodziewanie, iż brzmi teraz bardziej współcześnie niż wczasach, kiedy powstał. Córeczki, takie jak przedstawiona przez Różewicza, nagminnie porzucają dziś swe prowincjonalne mieściny i strzegących przebrzmiałych kanonów wartości ojców. Ale nie przywiązujmy nadmiernej wagi do przypominających współczesność realiów, wbrew niemal kryminalnej fabule (ojciec udaje się do wielkiego miasta w poszukiwaniu córki, która nie przyjechała do domu na święta Bożego Narodzenia), mamy do czynieni
Tytuł oryginalny
Dziecielina
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 51