- Ten zawód jest straszny i brutalny. Bywa, że trzeba wziąć swoją psychikę, wycisnąć potrzebne wspomnienia w garść i uderzyć tym o ścianę. Już szkoła teatralna jest ciężka i ludzie wymiękają. Albo odpływają w inną rzeczywistość. Albo popadają w uzależnienia - mówi warszawski aktor TOMASZ KOT.
Spełnił marzenie każdego aktora: stał się rozpoznawalny przed 30-stką. Jest też tatą, i choć nie lubi o tym opowiadać, przyznaje, że ta rola bardzo mu odpowiada. Iwona Wszołkówna i Jurek Bogajewicz zabierają półroczną córeczkę na plan "Niani". Pan też weźmie do pracy swoją małą Blankę? - Nawet o tym nie myślę. Może kiedyś, gdy będzie chciała... To porozmawiajmy o ojcostwie. Chyba nie jest takie straszne? - Kto twierdzi, że jest, ten jest idiotą. Oj, nie lubi Pan mówić o swoim życiu prywatnym... - Po prostu wolę to, co dotyczy mojej rodziny, zachować dla siebie. W "Niani" ma Pan trójkę dzieci. Trudno być ojcem w serialu? - Teraz czuję się już pewniej. Ale na początku tak wcale nie było. Miałem przecież - jako 28-letni facet - grać ojca 15-latki! Bałem się, czy to będzie wiarygodne, ale Jurek Bogajewicz wierzył w to i bardzo mi pomógł. Teraz na ulicy często mnie małe dzieci. Chyba polubiły mnie w tej rol