W jaki sposób walczyć o przetrwanie ambitnego teatru w powodzi komercji i taniej rozrywki? Czesi znaleźli odpowiedź: trzeba wyjść na ulicę, a nawet wykorzystać w tej batalii pornografię! - z Pragi dla "Polityki" pisze Tomasz Maćkowiak.
Spór o pieniądze dla praskich teatrów trwa od dawna, podobnie jak standardowe narzekania na to, że tych pieniędzy jest zawsze za mało. W latach 90. ustalił się zwyczaj, że teatry należące do miasta dostawały z komunalnego budżetu czteroletnie granty, które stanowiły podstawę ich egzystencji. Skandal wybuchł w 2004 r., kiedy okazało się, że taki grant w pokaźnej kwocie 65 mln koron przyznano prywatnemu teatrowi Akropolis, kierowanemu przez jednego z miejskich radnych z rządzącej miastem prawicowej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Od wtedy wiadomo było, że system jest kulawy i wymaga zmian. Sytuację dodatkowo komplikowała specyfika praskiego pejzażu kulturalnego. Stolica Czech, rozdeptywana przez dziesiątki milionów turystów, jest pełna komercyjnych teatrów i teatrzyków nastawionych na zaspokajanie potrzeb turystów. Grają rozmaitości od znanych amerykańskich musicali, przez rzekomo typowo praski teatr marionetek z adaptacjami np. "Procesu"