Książka Judith Butler o Antygonie pojawia się w Polsce w idealnym momencie - gdy na nowo próbujemy określić, czym jest rodzina. Butler pokazuje, dlaczego budowanie dyskursów emancypacyjnych na myśli Žižka czy Lacana nie ma sensu - pisze Błażej Wakrocki w Dwutygodniku.
Wszyscy czytaliśmy w szkole "Antygonę" Sofoklesa. I wszyscy znamy jej spauperyzowaną heglowską interpretację. Antygona w imię bogów rodziny, odwiecznych praw boskich, występuje przeciwko prawu państwowemu. Za moich licealnych czasów odgrywaliśmy podczas lekcji coś w rodzaju "sądu nad Antygoną" - kolejni bohaterowie Sofoklesa byli przepytywani w sprawie, a niezawisły sędzia w postaci całej klasy działającej na zasadzie demokracji bezpośredniej - wydawał wyrok. O ile dobrze pamiętam, Antygona została ułaskawiona. Rodzina zwyciężyła. Poniekąd podobnie - choć bardzo inaczej - dzieje się w "Żądaniu Antygony" Judith Butler. Butler jest w Polsce kojarzona z jedną książką - "Gender Trouble", która doczekała się w 2008 roku tłumaczenia na polski jako "Uwikłani w płeć". Wcześniej istniała w polskim dyskursie feministycznym (głównie za sprawą Bożeny Chołuj i Joanny Mizielińskiej). Z czasem stawała się coraz bardziej legendarna i tajemnicza -