Moja droga prowadzi ul. Ciemną, Wąską, Józefa, wśród oblazłych tynków, w gruchaniu synogarlic. Szlachetny, trójkątny ryzalit bóżnicy Izaaka ledwie się dźwiga znad śmietników, w których rozsypują się w proch stare kafle, łubianki, fotele z wygiętymi żebrami sprężyn. Drut kolczasty na betonowych słupach strzeże dzikich zarośli. Na bramie nieważne od marca ogłoszenie o spektaklach, które wypędził stad ogień i dym. Na próżno usiłuje zatrzeć ślady pożaru dykta wetknięta w martwe okna świątyni. Już coraz bliżej. Jeszcze ulica Szeroka. Niby ten sam, a trochę inny świat. Jakby się człowiek nagle znalazł na rynku niewielkie osady przed wieków. Duża przestrzeń, budynki - filigrany rzeźbione w małomiasteczkowym niebie, czarny kot z rozwagą przymierzający się do skoku z białego muru. A wszystko miniaturowe z wyjątkiem ciszy. Ta jest ogromna. Buchnęło, zawrzało, zgasło... Nie, świeci dalej. Świeci niewzruszenie, a przydałby się
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Krakowska"