I któż by śmiał się śmiać z etniczno-feministycznych "Dziadów", czyli dzieła Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej "Baby polskie"? Baby jadą autobusem z Kaliningradu do Olsztyna. Jest wśród nich ekswilnianka, eks-Prusaczka, także szefowa przemytniczek, a każda "skrywa w sobie bolesną historię własnej egzystencji". Skrywa? Przeciwnie: wykłada, i to naiwnym, bezrymowym 11-zgłoskowcem. Potem, w połowie drogi, autobus wpada w bagno. Tam, w królestwie Prenatalni (!), odbywa się sąd: baby dostają naukę od Królowej Mokradeł, pląsają demony, przygrywa (skądinąd przepięknie) schola z Węgajt. Dziecinada konceptu, autokompromitacja bagiennego feminizmu i płaskość publicystyki biją w oczy. A jednak dzieło wypuszczone z pompą (jubileusz 60-lecia teatru) przyjęto czołobitnie, jakby poprawność polityczna starczyła za jakość.
Tytuł oryginalny
Dziady i Baby (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 3