"Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Małgorzata Piekutowa w Teatrze.
Ileż razy Januszowi Wiśniewskiemu czyniono zarzut z wierności formom, które stały się znakiem rozpoznawczym jego teatru. Ileż razy narzekano, że popada w manierę. Tymczasem z każdą minutą przedstawienia "Dziadów" w warszawskim Teatrze Polskim narastało we mnie natrętne oczekiwanie, by na scenę wreszcie wkroczył Wiśniewski. Jak dojmujący zdawał się brak groteskowych figur o owadzich kształtach, wypełzających z pogranicza bytów. Jakie zdziwienie budziły poczciwie rodzajowe kostiumy aktorów i ich oblicza "ledwo" (toutes proportions gardées) tknięte ręką charakteryzatora. Po raz pierwszy oglądałam "Dziady" tak wycofane, zimne, niebudzące żadnych emocji, zaparkowane równo w pół drogi między "za" i "przeciw". Wiśniewski zamknął tekst w poręcznym formacie dwugodzinnego przedstawienia (bez przerwy). Układu uświęconego przez filologów i tradycję nie zaniedbał (po mocno skróconych częściach II i IV, z pominięciem części I, następuje cz